|
ARCHIWUM - ARTYKUY
|
Dave Gahan - Pan i Niewolnik
Anna Dziedzic - Tylko Rock (5/2001)
|
|
W 1990 r. w działach ogłoszeń brytyjskich gazet pojawił się zagadkowy anons:
Twój osobisty Jezus. Pod podanym numerem telefonu, o czym przekonało się wielu
szukających religijnej pociechy lub po prostu ciekawskich, kryła się piosenka
Depeche Mode Personal Jesus. Dave Gahan śpiewał w niej: Podnieś słuchawkę,
zrobię z ciebie wyznawcę. Tymczasem sam miał już tak wielu "wyznawców", że
pojawiły się kłopoty z uniesieniem ciężaru popularności...
Dom, w którym mieszkał wówczas Gahan, był trzecim z kolei. Poprzednie Dave
musiał opuścić, nie mogąc normalnie funkcjonować w sytuacji, gdy o drugiej w
nocy fani siedzący na jego trawniku zdzierali gardła śpiewając piosenki Depeche
Mode. Radość z odzyskanej prywatności nie trwała jednak długo. Któregoś dnia i
do tych drzwi wokalisty Depeche Mode zapukał rozentuzjazmowany fan. Był ubrany w
ciuchy starannie imitujące styl Dave'a i oczekiwał pochwały za swój spryt i
oddanie. Okazało się, że wynajął detektywa, który śledząc Gahana zlokalizował
jego nowe mieszkanie... Zabawne? Może kiedyś byłoby to zabawne, ale tym razem
Dave wydarł się na bliskiego płaczu chłopaka i w słowach powszechnie uważanych
za obelżywe nakazał mu się odczepić. Parę dni później co prawda wysłał do niego
list, w którym znalazł się wers: Przepraszam, ale musisz uszanować moją
prywatność. Korespondencja przyniosła skutek przeciwny do zamierzonego, gdyż
adresat skwapliwie odpisał: Przepraszam, że zawracałem ci głowę, już nigdy
więcej tego nie zrobię. PS. Czy mogę wpaść w przyszłym tygodniu?
Jednak sława, którą cieszył się Gahan wraz z kolegami, to nie tylko szalejąca na
przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych "depeszomania" i piszczące
na koncertach zespołu dziewczyny (Kiedy oglądasz filmy z Beatlesami, krzyczenie
wydaje się zupełnie naturalne, ale kiedy ludzie krzyczą podczas twoich występów,
jest to naprawdę śmieszne - komentował Dave). Sława to także niekończące się
trasy koncertowe, podczas których traci się kontakt z bliskimi, ogromne napięcie
psychiczne, alkohol i wreszcie narkotyki. Jakie narkotyki? - wykręcał się Gahan,
indagowany w 1993 roku przez węszącego sensację dziennikarza pisma "Rolling
Stone". Religia, narkotyki - o którym z tych pieprzonych narkotyków chcesz
porozmawiać? Są tak blisko związane: dobro, zło, narkotyki, alkohol, szczerość,
wina... Minie jeszcze trochę czasu, zanim wokalista przyzna się publicznie do
swojego uzależnienia.
Natomiast do fascynacji jasną stroną własnej popularności Gahan zawsze
przyznawał się chętnie. W początkach kariery zespołu wydawał się skrępowany
tłumami nastolatek, które rzucały się, by go całować. Skrępowanie szybko jednak
minęło i już niedługo Dave nie mógł ukryć swojego zachwytu faktem, że kiedy na
koncertach Depeche Mode chwyta się za przyrodzenie na oczach dwudziestu tysięcy
ludzi, odpowiada mu głośny ryk widowni. Rola wokalisty, na którym z konieczności
zawsze w pierwszym rzędzie skupia się uwaga fanów, zwłaszcza nastoletnich,
przyniosła Gahanowi szybką sławę, a sukces był tym większy, że całkowicie
niespodziewany. Wcześniej Dave uczęszczał do szkoły plastycznej, a z muzyką był
związany przede wszystkim jako słuchacz, głównie punk rocka w wykonaniu The
Clash i The Damned. Zdarzyło mu się jednak wziąć udział w zbiorowym muzykowaniu
- zaśpiewał wtedy piosenkę Davida Bowiego Heroes. Tam wypatrzyli go poszukujący
właśnie wokalisty członkowie grupy Composition Of Sound, czyli Vincent Clarke,
Martin Gore i Andrew Fletcher. Przyjęty do zespołu Gahan wkrótce zmienił jego
nazwę na Depeche Mode.
Chociaż z początku nikt nie był zainteresowany nagraniami grupy, koniunktura
niedługo uległa zmianie. Nagle ogromną popularnością zaczęła się cieszyć muzyka
nazwana New Romantic. A na listach przebojów znalazło się również miejsce dla
opartych na brzmieniu syntezatorów, wczesnych nagrań Depeche Mode. Niewiele
czasu było trzeba, by Dave Gahan z plastyka dekorującego wystawy sklepowe stał
się rozpoznawaną na ulicach gwiazdą. Ta szybko zdobyta popularność była jednak
dość specyficzna. Żeby sprzedać swe pierwsze nagrania w Europie, członkowie
Depeche Mode musieli zgodzić się na każdą formę promocji, co w praktyce
oznaczało schlebianie gustom nastoletniej publiczności. Muzycy nie tylko byli
stałymi bohaterami magazynów takich jak "Bravo", wciąż udzielając odpowiedzi na
pytania w rodzaju: Jaki jest twój ulubiony kolor, ale pojawiali się również w
programie Razzmatazz nadającym listę przebojów dla młodej publiczności. Co
gorsza, podstawowym warunkiem zaistnienia w masowej świadomości był na początku
lat osiemdziesiątych odpowiedni image, którego Dave szczerze nie znosił:
wymuskane ubrania i oczy podkreślone za pomocą kredek. Zespół, starając się
dopasować do oczekiwań fanów, godził się na infantylizację, co przysparzało mu
tyle samo przyjaciół, co wrogów. Dotyczyło to zwłaszcza fryzury a la Gahan,
która była z równą pasją kopiowana przez rzesze młodych ludzi, co wyśmiewana
przez innych. W 1991 roku Alan Wilder skarżył się magazynowi "Rolling Stone", że
podczas pobytu na Florydzie dwadzieścia razy w ciągu jednego dnia dokuczano mu z
powodu fryzury... Członkowie zespołu przez długie lata byli przede wszystkim
obiektem zainteresowania młodzieży, a w 1990 roku po wydaniu płyty Violator
nadal trafiały do nich prośby nastolatek o odcisk ust na papierze. Fakt, że
muzycy zaczynali jako grupa popowa, a nie rockowa, położyło się cieniem na ich
karierze, bo przez długie lata krytyka nie traktowała zespołu poważnie.
Tymczasem Gahan nigdy nie był grzecznym chłopcem, a jego cukierkowe wcielenie z
początków kariery Depeche Mode było wymuszone i nieprawdziwe. W przeciwieństwie
do Vince'a Clarke'a i Andy'ego Fletchera nie śpiewał jako dziecko w kościelnym
chórze. A trzeba zaznaczyć, że była to chyba jedyna niewinna rozrywka, jaką
oferowało chłopcom ich rodzinne miasto Basildon. Basildon zbudowano w całości po
wojnie w celu odciążenia przedmieść brytyjskiej stolicy. I choć leży między
Londynem a kurortem Southend, nikt jadący przechodzącą obok autostradą tam nie
zagląda. Powód? Basildon to gigantyczne osiedle-sypialnia, gdzie nie ma zbyt
wielu możliwości spędzenia wolnego czasu, za to kwitnie przestępczość. Nie dziwi
więc, że dzieciństwo spędził Dave na włóczeniu się z podejrzanymi typami,
pozowaniu na twardego faceta i jeżdżeniu do londyńskich klubów. I choć na
zdjęciach Gahana z 1993 roku uwagę zwraca bogata kolekcja nowych tatuaży, to
pierwszy z nich Dave zafundował sobie już w wieku czternastu lat. Picie i
łykanie prochów także nie zaczęło się razem z karierą w Depeche Mode. Już od
około dwunastego roku życia Dave raczył się alkoholem, podjadał matce lekarstwa
i palił haszysz. Jako nastolatek miał założoną policyjną kartotekę, która
zawierała zapis jego chuligańskich wybryków, a zaliczały się do nich kradzieże
samochodów, wandalizm oraz... malowanie graffiti (przez to, że był notowany,
Gahan już jako członek Depeche Mode często miewał problemy z przekraczaniem
granicy podczas tras koncertowych zespołu). Wiele lat później muzyk przyznawał
się do alergii na Basildon. Każdy pobyt w rodzinnym mieście przypominał mu
kłopoty z prawem i bijatyki, a widok kolejnych pokoleń dzieciaków wstępujących
na drogę przestępstwa zasmucał.
W młodym wieku Dave zasmakował tak dużej ilości wrażeń, że potem podśmiewał się
z Martina Gore'a, który dopiero po wydaniu przez Depeche Mode płyty Some Great
Reward w roku 1984 rzucił się w wir rozrywek. Dwudziestotrzyletni Gore zerwał
wówczas z dziewczyną, z którą spotykał się od czasów szkolnych, i zamieszkał w
słynącym z nocnego życia Berlinie. Dave tak komentował w wywiadzie dla "New
Musical Express" zachowanie kolegi: Robi teraz rzeczy, jakie ja robiłem w wieku
szesnastu lat. Całe to gadanie o znudzeniu jest dokładnie tym podejściem, które
ja miałem. Chodziłem do klubów z ludźmi znacznie starszymi ode mnie. Nosiłem
tony makijażu i przebierałem się...
Kiedy Dave został wokalistą Depeche Mode, swoją nową rolę uważał za tak wielkie
wyzwanie, że dla kurażu przed pierwszym publicznym występem wypił dziesięć piw.
Nie minęło jednak wiele czasu, a na scenie zaczął czuć się bogiem, bohaterem
wieczoru. Było to tym łatwiejsze, że podczas koncertów Depeche Mode pozycja
Gahana była celowo mocno wyeksponowana. Zespół szybko bowiem doszedł do wniosku,
że nie chce powielać popularnego wówczas, a wypracowanego przez Kraftwerk
schematu występów na żywo. Sprowadzał się on do tego, że muzycy grający na
instrumentach elektronicznych byli na scenie nie tylko unieruchomieni
obsługiwaniem sprzętu, ale również programowo zdystansowani względem widowni.
Koncerty, na których tworzono taki klimat związanego z technologią wyobcowania,
były jednak bardzo statyczne i w gruncie rzeczy nudne. Poza tym granie na
instrumentach elektronicznych nie wynikało w przypadku Depeche Mode z
zainteresowania technologią samą w sobie, choć podejście zespołu do nowinek
brzmieniowych zainspirowało niejednego twórcę spod znaku Detroit techno. Jak
zgodnie wyznali kiedyś Martin Gore i Andy Fletcher, dla nich syntezator był
"punkowym instrumentem", to jest dostępnym dla każdego medium, za pomocą którego
łatwo można sformułować jakiś przekaz. W związku z tym członkowie Depeche Mode
szybko zadbali o to, żeby trafić do widowni w bezpośredni sposób: na koncertach
sami stali za syntezatorami, a Gahan miał zbliżyć się do fanów i nawiązać z nimi
kontakt. Z racji swojego temperamentu wywiązywał się z tego zadania znakomicie,
choć prasa muzyczna nieraz kpiła z jego nieporadnych prób tańca i rzucania się
po scenie. Gahan uwielbiał skupiać na sobie uwagę publiczności, a w wywiadzie
dla magazynu "Time Out" w 1993 roku nieskrępowanie fantazjował o tym, co można
zrobić, żeby jego występy były jeszcze bardziej spektakularne. Zdradził na
przykład chęć chodzenia po ludziach. Na swe ruchy miednicą i okrzyki Dave zawsze
jednak otrzymywał odpowiedź, a kiedy krzyczał do mikrofonu: Przyłączcie się
teraz do refrenu, myślę, że wszyscy to znacie, nazywa się "Blasphemous Rumours",
widownia zgodnie śpiewała o Bogu, z którego poczuciem humoru coś jest nie w
porządku.
Śpiewając taki refren fani musieli zauważyć, że teksty piosenek Depeche Mode
zmieniły się po odejściu z zespołu Vincenta Clarke'a. Martin Gore mówił o
słowach autorstwa Clarke'a: Są dziwne, bo nic nie znaczą. A Gahan wspominał, jak
zaskoczyli go kiedyś na ulicy fani, którzy zaczęli śpiewać New Life, największy
przebój z płyty Speak And Spell: Nawet ja musiałem się zastanowić: co to znaczy?
Kiedy autorem tekstów został Gore, słowa zyskały na szczerości, choć czasem
również na pretensjonalności. Łatwo było szydzić z Gahana, który w piosence
People Are People przekonywał słuchaczy, że ludzie są ludźmi, i wielu
przeciwników zespołu bezlitośnie tak robiło. Ale spod pióra Gore'a zaczęło
wychodzić wiele dobrych wierszy, które w interpretacji Dave'a okazywały się
naprawdę przejmujące. Sam Gore, gdy komentował zainspirowane twórczością Brechta
i Kafki teksty z płyty Black Celebration, był zadowolony, że piosenki Depeche
Mode odzwierciedlają życie pełniej niż produkcje innych popowych zespołów. Gdy
Gahan śpiewał teksty Gore'a dotyczące śmierci, absurdu istnienia,
niezrozumiałości cierpienia, chorej miłości, robił to bardzo sugestywnie. Nie
działo się tak bez przyczyny. Dave często zgadzał się z przekazem Martina, a w
przypadku Songs of Faith and Devotion miał wrażenie, jak gdyby słowa piosenek
traktowały o jego przeżyciach, choć Gore czerpał do nich inspirację z własnego
wnętrza. Dave tak mówił o tej najbardziej drapieżnej, rockowej płycie w
dotychczasowej dyskografii zespołu: Każda piosenka na tym albumie była najlepszą
rzeczą, jaką Martin mógł dla mnie zrobić. Jak przyjaciel przyjacielowi pomógł mi
wyleczyć wiele ran. Ale droga Dave'a do przezwyciężenia osobistych problemów
była jeszcze bardzo daleka. Co gorsza, prawdziwe piekło miało dopiero nadejść.
Gahan różnił się od swych kolegów z zespołu. Na przykład jeśli chodzi o
narkotyki, pozostali członkowie Depeche Mode potrafili zachować umiar. Nawet
kiedy sięgali po duże ilości alkoholu, substancji pobudzających oraz
uspokajających podczas nie kończących się tras, gdzie grali po 180 koncertów.
Chcieli łatwo pozbyć się napięcia psychicznego oraz dobrze bawić po występach, a
ten hedonistyczny tryb życia nie mógł oczywiście pozostawać bez konsekwencji.
Trasa koncertowa po wydaniu płyty Violator mocno nadwyrężyła zdrowie muzyków, a
trasa promująca Songs Of Faith and Devotion była pod tym względem jeszcze
gorsza. Martin Gore dostał wówczas ataku apopleksji. Ale nikt poza Gahanem nie
brał heroiny...
Także pod innym względem Gahan różnił się od reszty Depeche Mode. Gore na
przykład, któremu nieobce były nastroje melancholii, daleki był od popadania w
skrajności, od pozwolenia, by ciemność i bezsilność przeciągnęły go na swoją
stronę. W przypadku Dave'a było inaczej. Gotów był w swych poszukiwaniach
zapuścić się bardzo daleko. Niestety ulegał romantycznemu złudzeniu, że
emocjonalna intensywność przeżyć jest miarą dotarcia do czegoś istotnego. Że
skoro zwykłe życie jest banalne, to penetracja mrocznej strony poszerza
horyzonty. W 1991 roku mówił o swym pragnieniu stania się "prawdziwym rockmanem,
takim, jakich już nie ma", pragnieniu życia na wysokich obrotach i
kwestionowania wszystkiego w imię poszukiwania "kim naprawdę jest Dave Gahan".
To stąd późniejsza, demoniczna zmiana wyglądu, pokazująca człowieka na krawędzi,
igrającego z życiem i śmiercią po to, by dotrzeć jeszcze głębiej i jeszcze
dalej. Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że dewiza, przyświecająca temu
postępowaniu, mogłaby brzmieć jak ta, którą sformułował niegdyś Jim Morrison:
Pójście na całość, aż do końca - to musi być ekscytujące! Dave skoczył w chaos,
tak jak w dzieciństwie skakał z duszą na ramieniu z najwyższej wieży do basenu i
tak jak na koncertach Depeche Mode skakał ze sceny w widownię. Żeby dostarczyć
sobie wrażeń, żeby zobaczyć, co się stanie... A co działo się w tym drugim
przypadku? Tłum napierał na Gahana, gotów go rozszarpać, o czym wokalista mówił
z błyskiem w oku. Szybko jednak okazało się, że balansowanie na granicy
autodestrukcji stwarza więcej problemów, niż rozwiązuje.
Alan Wilder powiedział kiedyś, że Gahan ma tendencje do popadania ze skrajności
w skrajność i ciągłych zmian nastrojów. Sam Dave również przyznawał się do tego,
że jest zawsze albo silnie pobudzony, albo przygnębiony. Pobudzenia szukał
wszędzie. Uwielbiał dreszczyk emocji, który towarzyszył mu podczas młodzieńczych
ucieczek przed policją w Basildon. Uwielbiał zastrzyk adrenaliny, jaki
dostarczały mu koncerty Depeche Mode. A wychodząc na miasto po nową działkę
narkotyku czuł się, jakby sięgał po zakazany owoc, i było to dla niego szalenie
ekscytujące. I choć swoją potrzebę zażywania narkotyków tłumaczył napięciem
psychicznym spowodowanym popularnością zespołu, wpisuje się ona w towarzyszące
Dave'owi od wczesnej młodości poszukiwanie intensywnych przeżyć. Dopiero po
latach Gahan zauważył, że narkotyki odcięły go od prawdziwych emocji, otępiły i
pozostawiły z poczuciem wewnętrznej pustki. Na razie nie słuchał ostrzeżeń
pozostałych członków Depeche Mode, zmartwionych widokiem kolegi, który wkracza
na równię pochyłą. Miał przekonać się na własnej skórze o fałszywości obietnicy
kryjącej się w strzykawce: oto pierwsze przyjemne doznania minęły, a on znalazł
się na dnie uzależnienia. Innymi słowy, Gahan przeszedł klasyczną drogę
narkomana. Eksperymentowanie ze zwiększaniem dawek narkotyków i ich składem.
Ciągłe przedawkowania i kłopoty ze zdrowiem. Utrata dawnych przyjaciół, za to
znajomości z ludźmi, którzy co prawda okradli jego dom, ale pomagali załatwić
narkotyki. Niemożność utrzymania pozorów normalnego życia przed matką i
kilkuletnim synem Jackiem, a w końcu utrata zaufania ze strony bliskich. Próba
samobójstwa jako desperacki akt wołania o pomoc. Podejmowanie nieudanych starań
zerwania z nałogiem. Na szczęście w pewnym momencie wszystko to się skończyło.
Oskarżony o posiadanie kokainy i postawiony przed alternatywą: więzienie albo
odwyk. Gahan wybrał to drugie i tym razem mu się udało. Zaczął odbudowywać swoje
życie, odnalazł się w roli ojca, nagrał album Ultra.
W przypadku Davida mieszanka popularności i ciągot do źle pojętych mocnych
wrażeń okazała się wybuchowa. W obliczu tego, co przydarzyło się Gahanowi,
słabości innych członków zespołu, na przykład przebieranie się w damskie
fatałaszki praktykowane niegdyś przez Martina Gore'a, wydają się niewinną zabawą
(którą zresztą po trosze były). A przecież tylko pozostając wśród żywych można
odnaleźć prawdę o sobie. I zaśpiewać na nowej płycie Depeche Mode...
|
|
|
|