|
ARCHIWUM - WYWIADY
|
Zabawy anielskie
Lajf (numer 32, grudzień 2005)
|
|
Kiedyś Ziemia dzieliła się na Depeszy i ich przeciwników. Choć dziś młodzież ma
innych idoli (we love you, Snoop), świat od ćwierć wieku nie zna bardziej
kultowego zespoÅ‚u ani albumu lepszego niż „Violator”. DM wÅ‚aÅ›nie wydali kolejny
krążek (płyta numeru LAIF Special), co było znakomitym pretekstem do rozmowy ze
Å›wiÄ™tÄ… trójcÄ… – wokalistÄ… Davidem Gahanem (D), klawiszowcem Andrew „Fletchem”
Fletcherem (F) i gitarzysto-klawiszowcem, Martinem L. Gorem.
Ciężko było zabrać się do pracy po czterech latach przerwy?
M: Taa, zawsze jest ciężko. Robienie albumu to kupa roboty. Spróbuj napisać i
nagrać 11 piosenek (śmiech).
F: Po pierwsze, to oznacza wyrwanie z piÄ™knego i poukÅ‚adanego życia. Po drugie –
zawsze istnieją obawy, czy jeszcze potrafimy nagrać coś świeżego i
ekscytującego. No i czy damy znów radę jeździć przez rok po świecie.
Przed sesjÄ… udzielaliÅ›cie siÄ™ indywidualnie, nagrywajÄ…c albumy (Dave: „Paper
Monsters”, Martin: „Counterfeit²” – przyp. red.) lub prowadzÄ…c wytwórniÄ™ (Fletch:
Toast Hawaii). Jak się znowu pracowało w zespole?
F: Znakomicie! Fajnie być sobie samemu szefem, sporo się dzięki tym
doświadczeniom nauczyliśmy, ale to tylko pomogło we wspólnym nagrywaniu.
Kiedy rozpoczÄ™liÅ›cie prace nad „Playing The Angel”?
F: Martin i Dave komponowali tracki przez kilka miesięcy, a w styczniu w
Kalifornii wystartowaliśmy z sesją nagraniową. Wszystkie kawałki mocno
pozmienialiśmy. W pięć tygodni zarejestrowaliśmy 11 utworów, co było
depechemode’owym rekordem Å›wiata (Å›miech). Każdy z nas mieszka w innym mieÅ›cie,
więc nagrywaliśmy i w Santa Barbara, i w Londynie, i w Nowym Jorku. Tak, żeby
nikt nie był poszkodowany. Wszyscy mamy rodziny...
Dużo rozmawialiście przed sesją o albumie?
F: Nigdy tego nie robimy. Wszystko dzieje się samo. Brzmienie wyklarowało się po
paru tygodniach. UciekajÄ…c do „cyfrowoÅ›ci” ostatnich pÅ‚yt, oparliÅ›my je na
syntezatorach i gitarach – jak na poczÄ…tku DM. W sumie nie wiem, dlaczego
podążyliśmy w tym kierunku. Wyszło naturalnie. Produkował nas Ben Hiller, który
lubi takie klimaty.
Jak na niego trafiliście?
A: Producenta tradycyjnie szukał Danny Miller (który od zawsze pracuje z
zespoÅ‚em – przyp. red.). SpotkaliÅ›my siÄ™ z paroma, ale Ben byÅ‚ najlepszy. MÅ‚ody,
dynamiczny, głodny sukcesu. Choć ani on nigdy nie zajmował się muzyką, jaką
gramy, ani my nie jesteśmy fanami artystów, którymi się zajmował (m.in. Blur i
Dovesm – przyp. red.). Nasi poprzedni producenci, Tim Simenon i Mark Bell,
kochali DM. Ben nas tylko lubiÅ‚ i na tworzenie „Playing The Angel” nie patrzyÅ‚
przez pryzmat poprzednich albumów.
M: Potrzebowaliśmy kogoś, kto by pilnował całości i mówił, czy podążamy w dobrym
kierunku. Szefa lub dyrektora. W sumie nie wiedzieliśmy dokładnie, jaka ma być
jego rola. Pierwsza sesja z nowym producentem to krok w próżnię. Nie
wiedzieliśmy, co nas czeka.
A: PowiedzieliÅ›my mu po prostu: „To sÄ… utwory. Sprawmy, by zabrzmiaÅ‚y!”.
M: I zabrzmiaÅ‚y! Nie spodziewaliÅ›my siÄ™, że Ben tak siedzi w elektronice – jego
poprzednie zespoły z niej nie korzystały. Okazało się, że co dzień szaleje po
necie, wyszukując analogowe syntezatory. Przywitał nas całą masą tego sprzętu,
co pomogło odnaleźć brzmienie albumu.
A: Jesteśmy bardzo zadowoleni i przebiegu pracy, i z efektu końcowego.
Ben Hiller jako producent jest…
M: Wyjątkowo spokojną osobą. Roztacza wokół siebie specyficzną aurę. Myślę, że
to bardzo nam pomagaÅ‚o. CzÄ™sto jego zachowania „uzdrawiaÅ‚y” atmosferÄ™ w studiu.
F: Jest z natury bardzo dobrym człowiekiem i osobą, która potrafi słuchać.
Rozmawiał z każdym z nas, a sugestie i oczekiwania sklejał w jedno. Jest też
mistrzem prowadzenia instrumentów.
Kłóciliście się o jakieś kompozycje?
D: Nie wydaje mi się. Ben pracuje w szybkim tempie. Energia unosiła się w całym
studiu. Miał swój koncept na album, perfekcyjnie zaplanował pracę, jego zapał
udzielał się nam wszystkim. Pracowaliśmy w komfortowych warunkach, o kłótniach
nie mogło być mowy.
Czy ktoś jeszcze uczestniczył w nagrywaniu albumu?
F: Programiści: Dave McCracken, który pracował m.in. z Ianem Brownem, i Rick
Morris. Poza nimi nikt nam nie pomagał. Nie zatrudniliśmy żadnych muzyków.
Pomówmy dla odmiany trochę o tekstach. Jest jakiś motyw przewodni?
M: Ludzi dysfunkcyjni… Å»artujÄ™. Ale wiÄ™kszość naszych tekstów dotyka tematów,
które nie są nie są charakterystyczne dla popowych kawałków. Powiedzmy, ból i
cierpienie w różnych ujęciach (śmiech). Serio, chyba nigdy chyba nie nagraliśmy
tak mrocznej płyty.
A skÄ…d siÄ™ wziÄ…Å‚ tytuÅ‚ „Playing The Angel”?
M: Cztery utwory traktujÄ… o anioÅ‚ach, a w kawaÅ‚ku „The Darkest Star” sÅ‚owa „Playing
The Angel” sÄ… częściÄ… tekstu. WydaÅ‚o nam siÄ™ naturalne, że wÅ‚aÅ›nie tak
powinniśmy nazwać nasz krążek.
Czy tytuł albumu oddaje zawartość tekstową całości?
D: Nie wydaje mi się. Jest tak jak mówił Martin. Czasem szukając dobrego tytułu
dla płyty grzebiesz w tekstach i nagle znajdujesz tę jedną frazę, która pasuje
do całości, choć nie musi to wcale oznaczać, że oddaje zawartość liryczną całego
albumu. Poza tym „Playing The Angel” dobrze brzmi (Å›miech).
Martin, czy uważasz, że stajesz się lepszym kompozytorem?
M: Trudno mi to oceniać. Jestem zadowolony z większości utworów, które zrobiłem
od 1986 roku. Z pÅ‚yt bardzo lubiÄ™ „Ultra” i Exciter”. Mam nadziejÄ™, że nasze
następne albumy będą równie dobre.
A ty, Dave? Mógłbyś powiedzieć o twoich kawałkach?
D: Zawsze jak zaczynamy nagrywać „swoje” kawaÅ‚ki, jakoÅ› tak siÄ™ dzieje, że w
studiu wychodzÄ… z tego po prostu utwory Depeche Mode. No może „Sufler Well”
brzmi po mojemu, ale już „I Want It All” poszedÅ‚ w zupeÅ‚nie innym kierunku niż
sobie to poczÄ…tkowo zaplanowaÅ‚em. Mimo to polubiÅ‚em „nowÄ… wersjÄ™” tego kawaÅ‚ka.
Myślę, że w pracy zespołowej najważniejsze jest, że bez względu na to, jak
różnią się nasze spojrzenia na przygotowywane utwory, zawsze znajdujemy
konsensus.
Pierwszy singiel promujÄ…cy pÅ‚ytÄ™ to „Precious”. Powiedzcie coÅ› wiÄ™cej na
temat tego utworu.
M: Jestem w trakcie rozwodu. „Precious” opowiada o tym jak moje dzieci muszÄ…
sobie z tym radzić. Klimatycznie pobrzmiewa country, choć zupełnie
niezamierzenie. W rezultacie to bardzo komercyjny kawałek. Choć wydaje mi się,
że zawsze tworzyliśmy poza mainstreamem, więc niekoniecznie to, co dla nas jest
komercyjne, jest komercyjne dla kogoÅ› innego.
Jednym z kluczowych kawaÅ‚ków na pÅ‚ycie jest „John The Revelator”. Możecie
powiedzieć coś więcej na jego temat?
DG: To był niezły fun. Pracowaliśmy wtedy w Santa Barbara. Martin nagle zaczął
fantazjować na temat pomysłu, jaki zrodził mu się przypadkiem w głowie. Nie
wiedzieliśmy, jak to się skończy, ale to było fascynujące. Na kolejnej sesji
zaczÄ™liÅ›my od tego kawaÅ‚ka i wszyscy siÄ™ w niego wczuliÅ›my. Tak powstaÅ‚ „Johnny”.
Całkowity spontan.
Jak opisalibyście brzmienie albumu komuś, kto go nie słyszał?
M: Jest dużo szybszy niż nasze poprzednie produkcje, bardziej analogowy i opiera
siÄ™ na bitach.
PÅ‚yta eksperymentalna?
F: Nie jestem pewien. Na pewno brzmi inaczej niż dwa poprzednie – to powrót do
czasów „Black Celebration” albo „Music For The Masses”.
D: Tak. Jest inny. Kiedy siedliśmy razem w studio, nawet jeśli fizycznie nie
dyskutowaliśmy na ten temat, czuliśmy, że przed nami duże wyzwanie. Pomógł Ben,
ponieważ – o czym już wspominaliÅ›my – nie byÅ‚ nawet fanem muzyki DM. ZnaÅ‚ tylko
parę piosenek. Mieliśmy nawet pomysł, żeby dać mu całą dyskografię zespołu
(śmiech). Wiedział, jak chce podejść do tej produkcji i był w tym bardzo
konsekwentny. Tego właśnie potrzebowaliśmy!
Jesteście zadowoleni z ostatecznego rezultatu?
M: Zawsze pod koniec pracy jesteśmy wypaleni, więc trudno powiedzieć, jak dobre
jest to, co zrobiliśmy. Słyszeliśmy te piosenki już tyle razy... Potrzeba
zazwyczaj kilku miesięcy, żeby się przekonać.
Czujecie, że zmierzacie w stronę Albumu Doskonałego?
M: Nie wiem. Za każdym razem, kiedy wypuszczamy płytę, ludzie myślą, że to już
ostatnia. Albo że to nasza ostatnia trasa. Fani, na których wpadam, zawsze
mówiÄ…: „Jestem pewien, że to już wasza ostatnia trasa, a nigdy nie zagraliÅ›cie
tej i tej piosenki. Zagrajcie jÄ… teraz!”. I nie wiem, czy oni widzÄ… coÅ›, o czym
ja nie wiem (śmiech).
Ale kiedyÅ› mówiliÅ›cie, że „Exciter” może być waszym ostatnim albumem.
D: To duża góra, na którą wspólnie się wspinamy i to doświadczenie jest częścią
naszego życia. Mówiąc szczerze, kiedy zaczęliśmy pracę nad tym albumem, a nawet
wcześniej, czułem, jakbym miał jakieś... niedokończone interesy. Zrobiliśmy
razem kilka bardzo, bardzo dobrych płyt, ale ciągle czujemy, że chcemy zrobić
jeszcze lepszą. Dopóki będziemy tak czuć, dopóty będzie nas to motywowało do
działania.
F: Po każdym krążku myślimy, że to może być ostatni. Tak samo po każdej
trasie...
WyruszyliÅ›cie już w kolejnÄ……
D: Tournée daje mi siłę, napędza mnie. Budzę się i pamiętam wszystko, co
zdarzyło się noc wcześniej. Twarze ludzi, to jak się czułem. Chcę dać z siebie
to co najlepsze, dopóki jeszcze mogę. Chcę wyjść na scenę i się rozerwać, tak to
teraz odczuwam. MyÅ›lÄ™, że to dar – dostaÅ‚em go za darmo. To niejako mój obowiÄ…zek.
I na finał: czujecie się dumni ze swoich osiągnięć?
D: Tak! Udało nam się zrobić tak wiele przez te 25 lat. Kiedyś myślałem, że
jeśli miałbym postawić pieniądze na którąś z grup z całego świata, że nie
przetrwa, to wybrałbym naszą. Mamy prawdopodobnie dużo więcej wspólnego z takimi
grupami jak U2 czy R.E.M., niż z grupami, które debiutowały razem z nami. Chodzi
o długowieczność (śmiech)!
|
|
|
|